Ostatnio cisza i pustki tu panują; żeby całkowicie nie popaść w marazm wrzucam fotkę, która z nie do końca jasnych przyczyn mi się podoba. Ot tak po prostu.
Zdjęcie zrobione przed miesiącem i nie raz przejeżdżałem po nim wzrokiem i choć niczym specjalnym się nie wyróżnia to zawsze chwilę na nim przystanąłem. Tak właściwie pstryknąłem je tylko po to by dokończyć rolkę filmu, na której były zdjęcia z cmentarza menonickiego.
Fotka ta trochę przypomina mi wpis o odejściu zimy- też przypadkowe zdjęcie skłoniło mnie do, być może przydługich, wywodów na temat znaczenia zdjęć w naszym życiu i historii. Powyższy obraz zaś nasuwa mi myśli dotyczące czegoś zupełnie innego.
Drzewo, które tu widzimy to orzech, który od kilkunastu lat rośnie w pobliżu mojego okna, widzę go codziennie gdy tylko wyjże na świat bo choćbym tego nie chciał to zasłania mi połowe widoku. Każdego dnia odsłaniając rolety, otwierając okno widzę wielką kule zielonych liści. Już tak bardzo się do tego przyzwyczaiłem, że nie do końca świadomie na nie patrze.
Gdy miesiąc temu, po powrocie z plenerku zobaczyłem na liczniku 35-tą klatkę nie chciało mi się czekać więc łażąc po podwórzu dopstrykałem rolkę. Gdyby nie to, że nie chciało mi się choćby iść w tym celu na krótki spacer nie zrobiłbym powyższego zdjęcia. Na szczęście lenistwo wzięło górę. Położyłem się pod orzechem, na bagnet założyłem szeroką 28-ke i trzask, przedostatnia klatka naświetlona. Prawdopodobnie gdybym gdzieś np. na polu zobaczył tak ładnie rozłożone drzewo podszedłbym do niego bez większego wahania i ustrzelił podobną fotkę. Jednak przez ostatnie lata, odkąd robię zdjęcia nie przyszło mi do głowy by przejść te kilka metrów i zrobić zdjęcie.
Nie raz słyszałem opinie, że najtrudniej zrobić zdjęcie czemuś co jest blisko nas, co ma się na co dzień. I jest to według mnie prawda. Rzeczy w naszym otoczeniu są opatrzone, nie wydają się nam dość atrakcyjne by je fotografować. Znacznie łatwiej odjeżdżając choćby kilkanaście kilometrów znaleźć temat zdjęcia. Nie mówię już nawet o miejscach wręcz egzotycznych, w których najchętniej nie chowało by się w ogóle aparatu tylko nosić go cały czas z palcem na spuście. Tam gdzie jest wiele obcego, niecodziennego najłatwiej wyszukać osoby, detale jak i całe sceny. Tu niebezpiecznie zbliżam się do streetu, a to temat na kiedy indziej...
Przykładem do rozważań może być na przykład wyjazd w nie tak odległe, ale i nie codzienne miejsce jak góry, morze czy choćby nad jezioro. Tam nawet ludzi, którzy nie są fotoamatorami wyciągają swój aparat i pstrykają na lewo i prawo. Wiadomo, piękno gór przyciąga i zachęca do robienia zdjęć. Tylko, że tu rodzi się pytanie- czy jeśli nie umiemy sfotografować przysłowiowego "swojego podwórka" to czy mając lepsze krajobrazy przed oczyma na pewno zrobimy dobre zdjęcie? Czy może warto jednak szukać czegoś blisko i najpierw umieć to wykorzystać? Oczywiści nie mówię o tym by zamknąć się na świat i wyjść mu naprzeciw dopiero w chwili gdy wszystko blisko nas będzie miało swoje własne zdjęcie. Pisząc także o "swoim podwórku" mam na myśli miejsca mijane każdego dnia: dom, szkoła/ praca droga do niej najbliższa okolica... Ogólnie rzecz biorąc, warto jeździć w nowe miejsca i je fotografować, ale też trzeba nauczyć się wykorzystywać to co daje nam otoczenie. Myślę, że gdy ktoś umie wyszukać kadry w miejscach codziennych, to nie będzie miał problemu z wyciąganiem najlepszych ujęć w egzotycznych lokacjach. Dlatego też warto z aparatem w garści chodzić w miejsca tak bliskie jak własne podwórko, nie tylko w przenośni.
No i znowu wyszła długa notka, której nikt nie przeczyta, ale co tam przynajmniej troche z siebie wylałem przemyśleń, lepiej to niż wszystko w sobie kisić.
Tymczasem, przy najbliższej okazji, chyba zrobię sobie duże powiększenie tego zdjęcia. A co!