piątek, 18 stycznia 2013

poranek i wieczór dnia poprzedniego

Podmuch wiatru, kłębiącego się pomiędzy budynkami, strąca płatek śniegu w wąwóz ulicy. Lot; spadanie. Mistyczny taniec wśród wiatru, zataczanie kół, wierzganie w górę i opadanie w dół niczym szaman w czasie rytuału. Dziki pląs tłumu pchanego mroźnym północnym podmuchem. Tysiące tańczących do rytmu, którego niemożna usłyszeć. Wszyscy na swych miejscach, wirują i biegają, ale się nie spotykają, mijają innych muskając ich z oddali. Dla każdego to cudowny lot poprzez pustkę wypełnioną nim. Wypełnioną nimi, każdym z osobna i wszystkimi naraz.
Spektakl nie mógłby się odbyć w ciemnościach. Niebo jest mu przychylne i rozchyla chmury pozwalając słońcu rozpalić je różowym blaskiem. Nieskończona liczba tancerzy otoczona opieką delikatnych olbrzymów pod czujnym okiem Heliosa. Trwa przedwieczny i ponadczasowy taniec świata.
Wtem w partyturze pojawia się fałszywa nuta. Ten maluczki- człowiek- śmiał wedrzeć się do świata, w którym choć istnieje to w nim go nie ma. Brutalne żółte blaski przecinają przestrzeń jak topór zbliżający się do pnia prastarego drzewa. Bryła metalu, nic nie znacząca dla powietrza mimo swej destruktywnej natury. Okrutne światło też wirowało, też kręciło się i też biegło naprzód. Nie było jednak tancerzem, nie było aktorem tego spektaklu, było nienaturalne i obce. Błyski wdzierały się do spektaklu, który był już kompletny. Przez ciągnący się w nieskończoność moment działo się wszystko jednocześnie- taniec trwał raz po raz zwalniając i przyspieszając, różowy blask rozlewa się leniwie a żółć zalewa kolejne tłumy tańczących. Pomimo brutalnego wejścia Niechcianego, wszystko zaczyna się zestrajać w jedna całość. Stan doskonałości. Krótki przebłysk niezamierzonej perfekcji. Ale ta chwila już się kończy. Zmęczeni tancerze opadają, Żółte oko odchodzi w dal, na niebie chmury rozchodzą się za swoimi sprawami, zaś słońce wspina się wyżej, skąpiąc różowego blasku.

*

On idąc zasłuchany w muzykę płynącą ze słuchawek podniósł wzrok z płyt chodnikowych i zobaczył wirujący śnieg, róż nieba i żółty blask koguta śmieciarki. Zdziwiony, że śnieg pada mimo braku chmur, odszedł. Zobaczył tylko tyle, zobaczył aż tyle.

* * * 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz