Podmuch wiatru, kłębiącego się pomiędzy budynkami, strąca
płatek śniegu w wąwóz ulicy. Lot; spadanie. Mistyczny taniec wśród wiatru,
zataczanie kół, wierzganie w górę i opadanie w dół niczym szaman w czasie
rytuału. Dziki pląs tłumu pchanego mroźnym północnym podmuchem. Tysiące
tańczących do rytmu, którego niemożna usłyszeć. Wszyscy na swych miejscach,
wirują i biegają, ale się nie spotykają, mijają innych muskając ich z oddali.
Dla każdego to cudowny lot poprzez pustkę wypełnioną nim. Wypełnioną nimi,
każdym z osobna i wszystkimi naraz.
Spektakl nie mógłby się odbyć w ciemnościach. Niebo jest mu
przychylne i rozchyla chmury pozwalając słońcu rozpalić je różowym blaskiem.
Nieskończona liczba tancerzy otoczona opieką delikatnych olbrzymów pod czujnym
okiem Heliosa. Trwa przedwieczny i ponadczasowy taniec świata.
Wtem w partyturze pojawia się fałszywa nuta. Ten maluczki-
człowiek- śmiał wedrzeć się do świata, w którym choć istnieje to w nim go nie
ma. Brutalne żółte blaski przecinają przestrzeń jak topór zbliżający się do
pnia prastarego drzewa. Bryła metalu, nic nie znacząca dla powietrza mimo swej
destruktywnej natury. Okrutne światło też wirowało, też kręciło się i też
biegło naprzód. Nie było jednak tancerzem, nie było aktorem tego spektaklu,
było nienaturalne i obce. Błyski wdzierały się do spektaklu, który był już
kompletny. Przez ciągnący się w nieskończoność moment działo się wszystko
jednocześnie- taniec trwał raz po raz zwalniając i przyspieszając, różowy blask
rozlewa się leniwie a żółć zalewa kolejne tłumy tańczących. Pomimo brutalnego
wejścia Niechcianego, wszystko zaczyna się zestrajać w jedna całość. Stan
doskonałości. Krótki przebłysk niezamierzonej perfekcji. Ale ta chwila już się
kończy. Zmęczeni tancerze opadają, Żółte oko odchodzi w dal, na niebie chmury
rozchodzą się za swoimi sprawami, zaś słońce wspina się wyżej, skąpiąc różowego
blasku.
*
On idąc zasłuchany w muzykę płynącą ze słuchawek podniósł
wzrok z płyt chodnikowych i zobaczył wirujący śnieg, róż nieba i żółty blask
koguta śmieciarki. Zdziwiony, że śnieg pada mimo braku chmur, odszedł. Zobaczył
tylko tyle, zobaczył aż tyle.
* * *